ROZMOWA Z OLGIERDEM ŁUKASZEWICZEM
Podczas spotkania zamkowego z cyklu Szczeciński Salon Poezji gościliśmy znakomitego aktora filmowego i teatralnego, prezesa Związku Artystów Scen Polskich – Olgierda Łukaszewicza. Spotkanie poświęcone było naszym wielkim poetom i ich roli w kształtowaniu sumienia oraz wartościom, płynącym z przynależności do wspólnoty europejskiej.
TEATR ZAWSZE
CHRONIŁ POLSKIE SŁOWO,
POLSKĄ SZTUKĘ
I LITERATURĘ
Jak sięgnąć pamięcią, to teatr chronił polską sztukę, literaturę, polskie słowo. A nawet więcej. W minionym roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie aktorzy czytali publicznie Konstytucję RP jakby ona była kulturowym testamentem Polaków. Czy aktorzy mają w jakimś sensie wpisaną w zawód misję? Obowiązki wobec polskiej sztuki i w ogóle naszej polskości?
– Ta tradycja zrodziła się za czasów powstania listopadowego, kiedy Teatr Narodowy był miejscem, gdzie krzewiono patriotycznego ducha. W czasie zaborów w teatrach często wisiał napis „Naród – Sobie”. Teatr zawsze chronił polskie słowo, polską sztukę i literaturę. Z pokolenia na pokolenie przechodziło przekonanie, że scena ma przynależne sobie obowiązki podtrzymywania naszej wspólnoty.
Obrona Konstytucji RP jest dziś rzeczą bardzo ważną. Jeżeli aktorzy pomagają swoim warsztatem uczytelnić dokument, jakim jest Konstytucja, która nie jest przecież pisana dla sztuki, ale dla wspólnoty obywatelskiej, to spełniają swój obowiązek patriotyczny.
Jeżeli potrafimy emocjonalnie przekonać swoim warsztatem, że potrzeba wielkich słów o demokracji, o trójpodziale władzy, o uprawnieniach określonych urzędów, by podkreślić ich wagę, to spełniamy swój obowiązek patriotyczny. Kiedy zbierają się tłumy na ulicy i słuchają konstytucji, to nie jest występ tylko artystyczny, ale obywatelski. 16 lipca ub. roku podczas demonstracji pod Sejmem w obronie Sądu Najwyższego, to aktorka Dorota Stalińska miała najbardziej wyraziste wystąpienie.
Ten patos historii przywodzi na myśl 1968 rok i „Dziady” Dejmka w Teatrze Narodowym.
– W 1968 roku aktorzy wystąpili nie tylko w obronie artystycznej inscenizacji „Dziadów” Kazimierza Dejmka, ale w obronie wolności sztuki w PRL. „Dziady” były odczytane jako manifest wolności przeciwko dominacji rosyjskiej, czyli radzieckiej. To jest właśnie ta inna funkcja – funkcja obywatelska artystów. Poszły za tym wystąpienia młodzieży.
Chciałbym zaznaczyć, nawiązując do „Dziadów”, że również od lat próbuję wydobywać z ciemności różne tematy. Zorganizowałem na przykład w 2000 roku Zaduszki Narodowe na Placu Teatralnym. Uważam, że aktorzy powinni w razie potrzeby dawać wyraz swojej obywatelskiej postawie i pomagać swoim przekazem.
Od dawna podejmuję się tworzyć rzeczy na pograniczu obywatelskiej demonstracji a języka artystycznego. Występowałem w uroczystościach pamięci ofiar Getta oraz pamięci ofiar Powstania Warszawskiego przygotowując program na kanwie twórczości Baczyńskiego. To jest mój udział w obowiązkach, jakie nakładane są na artystów, czy aktorów w narodowej sprawie.
Wówczas społeczeństwo nie paliło się, by pomagać powstańcom.
– W strasznym położeniu byli powstańcy listopadowi, bo rzeczywiście naród się nie palił do tego, by im pomagać. Zazwyczaj samotnikami są ci, którzy stają w obronie rzeczy ważnych i muszą przezwyciężać obojętność, a w historii chwała spływa na cały naród. Jednak to tylko garstka ludzi, która bierze ryzyko na barki, na plecy, na swoje poranione ciała. Aktorzy zawsze byli uczestnikami historycznych wydarzeń krzepiąc ducha.
Danuta Szaflarska opowiadała mi, że Józef Wyszomirski, ulubiony uczeń Schillera (grałem u niego debiut), w czasie wojny wyreżyserował przedstawienie, z którym ona pojechała do Lubartowa do partyzantów z AK krzepić ducha. Ale nie doszło do przedstawienia, bo była wsypa i łaska boska sprawiła, że ich nie złapali. Mimo ryzyka zawsze istniały grupy aktorskie, które występami wspomagały ważne sprawy narodowe.
Na tle dzisiejszego świata taka misja patriotyczna polskich aktorów może być postrzegana jako coś egzotycznego, ale w Polsce tak właśnie jest – od aktora oczekuje się więcej zaangażowania w życie społeczne narodu, pewnego rodzaju dialogu ze społeczeństwem, wyrażania jego nadziei i obaw.
Dlaczego właśnie teraz powziął pan myśl, by mówić o wartościach?
– Mam wrażenie, że tracimy instynkt obywatelski i poczucie polskiej racji stanu. Stoi przed nami kolejna misja walki o Polskę. O Polskę w Unii Europejskiej. Dlatego założyłem fundację “My obywatele UE”, fundację im. W.B. Jastrzębowskiego, powstańca listopadowego, który w obliczu zagrożenia rządami despotycznymi i rosyjskim ekspansjonizmem wezwał Polaków do budowy zjednoczonej Europy, Europy wolnych narodów i obywateli. To właśnie Jastrzębowski jest autorem jednego z pierwszych projektów jedności Europy “Konstytucja dla Europy” z 1831 roku! Podkreśla w niej, że „nie ma bezpiecznej polskiej wolności bez europejskiej jedności”.
Dlatego z całą mocą ostrzegam przed wyprowadzeniem naszego kraju ze struktur UE, ale przede wszystkim przed wyprowadzeniem Europy ze świadomości Polaków.
Gdy mówię, że kocham Polskę, nikt nie odczuwa lęku, ale kiedy mówię, że kocham naszą ojczyznę w Unii Europejskiej – podnoszą się głosy, że robię politykę. A ja tylko krzewię świadomość, że Unia jest tu. Tu oto. I obrona tej wartości jest teraz naszym najważniejszym obowiązkiem.
Czy Polacy mają problem ze swoją tożsamością? Głośno jest o niedawnym wystąpieniu prezydenta RP, którego sens sprowadza się do poszukiwania sprzeczności między tożsamością Polaka a Europejczyka.
– To wielkie nieporozumienie, wielka nieuczciwość rządzących w stosunku do obywateli. 77,45 proc. Polaków zdecydowało o wejściu do Unii i uprawniło rządzących do podpisania traktatów europejskich, a w nich mamy zapisane obowiązki i prawa. Wszystkim nam więc powinna leżeć na sercu sprawa dopilnowania praworządności w kraju, a instytucje europejskie mają prawo to badać i oceniać. Europa bowiem to nasza wspólna sprawa. Wszystko co jest nasze, jest też udziałem Unii. Polska to cząstka Unii. W tej warstwie symboliczno-historycznej tradycji jest wzbogaceniem Unii. Nikt nie ma prawa tego niszczyć.
Cieszę się z zaproszenia do Zamku Książąt Pomorskich, bo podczas Szczecińskiego Salonu Poezji mogłem czytać teksty poetów, którzy tworzyli w PRL-u, w kraju zniewolonym. Teraz coraz bardziej zaczynamy zauważać ich aktualność.
Dlatego odczuwam potrzebę zabierania głosu jako obywatel Polski. Niektórzy mówią, że jestem w tym odważny, ale ja tylko walczę z zafałszowanym przekazem o Unii Europejskiej. Jestem obywatelem Polski i chce się czuć odpowiedzialnym za sprawy polskie i europejskie, bo Polska musi być integralną częścią Europy. Widzę w tym moją postawę patriotyczną. W przeszłości przyszło mi wielokrotnie grać w filmie wspaniałe role patriotów, na przykład Fildorfa w „Generale Nilu” albo brać udział w koncertach o Pierwszej Brygadzie.
W ten sposób nasza rozmowa o polskiej literaturze, polskiej mowie, stała się rozmową o Polsce.
– Czasem taką staje się funkcja poezji w Polsce. Nie wiem, czy gdzie indziej też tak to działa, że poeci bywają komentatorami naszego stanu moralnego, że artyści interpretują otaczającą nas rzeczywistości, że mówią o naszych wyborach, czy angażować się, czy nie. Jako wychowanek tej poezji, muszę powiedzieć, że będę się angażował. Trzeba dawać świadectwo.
Rozmawiał. Mirosław Witkowski
Fot. Zbigniew Załuski