Agnieszka Kosińska – pisarka i bibliografka, osobista sekretarz i współpracowniczka Czesława Miłosza w latach 1996-2004 oraz opiekunka jego spuścizny była gościem Zamkowych Spotkań z Psychologią i Sztuką w 2017 r. Wydała głośną książkę o życiu noblisty „Miłosz w Krakowie”.
W wywiadzie dla Zamku mówi – Zastanawiam się czasem, jak to jest, że mając do dyspozycji choćby jeden dzień, Miłosz potrafiłby zrobić dzieło, a my ten czas marnujemy. I dochodzę do wniosku, że geniusz jest w gruncie rzeczy kwestią koncentracji.
Z Agnieszką Kosińską rozmawia Mirosław Witkowski
Była pani świadkiem ostatnich dni życia Miłosza w okresie krakowskim. Jaki on był?
– To jest najczęściej zadawane mi pytanie, miałam i mam kłopot z tym pytaniem. Jak opowiedzieć o człowieku, którego codziennie spotykamy w różnych sytuacjach, odsłonach, kontekstach. I on jest oczywiście za każdym razem inny. Więc jaki jest?
Dlatego zdecydowała się pani opisać Miłosza w Krakowie?
– Początkowo nie zamierzałam o nim pisać. Pracowałam dla Miłosza, nie robiłam z nim wywiadów, ani też nie prowadziłam żadnych badań nad jego osobą. Wiele wierszy Miłosza jest dla mnie cennych, ale Miłosz, jako autor, mnie nie interesował. Bardziej inni twórcy i nie zawsze w całości. Moja rola przy nim była zupełnie inna. Miałam pomóc jemu i jego żonie Carol w Krakowie w codziennej egzystencji, zaprowadzić porządek i pewną higienę pracy. Mam zwyczaj, że zapisuję powiedzenia, dialogi, prowadzę dziennik. Zdawałam sobie sprawę, że ten materiał, który mi się zbiera, jest bardzo cenny. Podkreśliłabym słowa „mi się zbiera”, a nie „ja go zbieramˮ. Moje zapiski były najprostsze z możliwych. Niczego nie komponowałam. Chciałam tylko, by wszystko, w czym brałam udział, nie zginęło, żebym nie zapomniała. Odłożyłam dzienniki w szafie na dziesięć, piętnaście lat. Miłosz zmarł, a moje życie tak się potoczyło, że zostałam w przedsięwzięciu pod szyldem „Miłosz”.
Zajmowałam się wydawaniem Miłosza w Polsce i trzydziestu krajach, przygotowałam do druku jego ostatnie wiersze, zrobiłam bardzo pracochłonną rzecz, taki przewodnik po książkach noblisty o bardzo naukowym tytule: „Czesław Miłosz. Bibliografia druków zwartych. Wszystkie te informacje można znaleźć na mojej autorskiej stronie. Przede wszystkim dbałam przez 20 lat o mieszkanie i archiwum pisarza w Krakowie, uczyniłam to miejsce otwartym dla zwiedzających, opowiadałam o pisarzu tam, w jego przestrzeni. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to wszystko, co ja o Miłoszu czytam i to, o co ludzie pytają, a co ja próbuję pokazać, to jest za mało. Wtedy pomyślałam, by zajrzeć do moich dzienników i notatek, prowadzonych przez lata pracy z Miłoszem i po jego śmierci. I oto książka. Mogę tylko rzec, dla zachęty, że jest to najcenniejsze, co mogę i umiem opowiedzieć, o tych najbardziej tajemniczych rzeczach, jakimi okazuje się codzienność pisarza, otaczający go ludzie, jego „święta chwila poczęcia” (by użyć słów Herberta).
Miłosz to, z jednej strony, postać posągowa, jako twórca i jako wieszcz. Pani miała możliwość widzieć Miłosza w jego codzienności, w momentach prozaicznych. Pisze pani, na przykład, jak po posiłku zasypia z okruszkami na brodzie.
– Detal jest najważniejszy. Cała reszta to banał. Nasze życia, wielkie czy małe, są w gruncie rzeczy banalne.
Zadając mi to pytanie, zaprezentował pan ten zewnętrzny sposób widzenia nie tylko Miłosza, ale wszystkich wybitnych twórców. Co to właściwie znaczy, że ktoś jest posągowy? To znaczy, że nie mamy do niego dostępu, że jego dzieło jest wielkie i go przesłania. Dla nas jest zamknięty. Ale on to dzieło robił codziennie! Jednego dnia uważał, że jest małe i funta kłaków warte, następnego wręcz przeciwnie. Bardzo szybko oceniamy ludzi. Nie posługujemy się empatią, współodczuwaniem, nie zadajemy pytań warsztatowych: jak to jest napisane. Podchodzimy z tezą. Moja książka jest prośbą do czytelnika: oto masz ogromny materiał ludzki, zebrany przez uważnego świadka, osobę, która była w środku, więc zastanów się nad tym, zanim wydasz sąd. A może i tobie ten gorący materiał się przyda. Może i ty czujesz w sobie głos, tak jak czuł Miłosz. Albo „spadanie w góręˮ jak czuła bliska Miłoszowi Simone Weil.
Pisze pani, że „Miłosz zdobył wszystko, ale biegł ciągle przed siebie”.
– Przytoczył pan fragment z mojej książki, kiedy rozmawiamy z Miłoszem o filmie „Forrest Gump”. Właściwie nie jest to rozmowa o filmie. Miłosz dyktuje mi ciekawy esej, do tej pory niepublikowany, pt. „Nie powinienem był”. Jest to spowiedź z całego życia człowieka u końca swojego życia, który zastanawia się nad tymi momentami, w których powinien był zachować się inaczej.
Na przykład?
– Na przykład, że nie powinien publikować „Zniewolonego umysłu”.
Dlaczego?
– „Zniewolony umysł” (wydany w 1953) rozwścieczył wielu ludzi. Miłosz opisał swoich kolegów (Andrzejewskiego, Borowskiego, Putramenta, Gałczyńskiego), którzy zdecydowali się zostać w kraju, a nie wybrali emigracji. To bardzo dziwna książka, wcale nie sowietologiczna, jak chce się ją widzieć powszechnie. Zachęcam do lektury. W jego życiu zawsze był jakiś przymus zewnętrzny, któremu on był zobowiązany ulec: bo polszczyzna, bo Polska, bo praca dla „Kulturyˮ [chodzi o „Kulturę” paryską, wydawaną w latach 1947-2000 przez Instytut Literacki w Paryżu Jerzego Giedroycia]. Dzięki „Kulturze” paryskiej Miłosz mógł się jednak piąć po szczeblach tzw. kariery. Ale jakaż to była kariera? Mizerne nakłady, sława niszowa, emigracja londyńska go nie znosiła, on nie znosił Polonii. Ale z drugiej strony, jak inaczej osiągnąłby rozgłos? Przecież do siedemdziesiątego roku życia był nieznanym poetą mieszkającym w Kalifornii. Zapominamy, że jego popularność zaczęła się od Nobla, którego otrzymał w 1980 roku. Najpierw więc sława amerykańska, która przyszła wraz z Noblem. Dał wtedy dużą ilość wykładów, odczytów, spotkań autorskich, a potem ….Polska. Można rzec, że Miłosza w Ameryce przyjęto jak swojego poetę, co jest raczej niebywałe, bo Miłosz pisał przecież po polsku, a pochodził z małego kraju sąsiadującego ze Związkiem Radzieckim. Jak funkcjonuje człowiek, który wyjeżdża z kraju, gdzie był znanym poetą (w międzywojniu i tuż po 1945), może liczyć na wysokie nakłady, na uregulowane życie zawodowe (władza ludowa bardzo ceniła pisarzy, uwodziła ich m.in. życiowym komfortem). Tak więc nawet tzw. sława Miłosza ma swoje nieoczywiste dla dzisiejszego czytelnika meandry.
Jednak były środowiska w Polsce, które go znały i zawsze doceniały. Jeszcze pod koniec lat 70., przed sierpniem 80, kiedy współpracowałem ze środowiskiem opozycyjnym KOR, przywoziłem z Warszawy całe paki książek z wierszami Miłosza.
– Jest pan wspaniałym dowodem na to, że w Polsce świetnie rozwinął się rynek wydawnictw poza cenzurą, tzw. drugi obieg. Pod koniec lat siedemdziesiątych do 1989 r. wydawano niesamowite nakłady wszystkiego, co dziś możemy zaliczyć do polskiej literatury współczesnej. Miłosz był czołowym autorem drugiego obiegu. Ale kto właściwie go czytał? Intelektualiści? Elita? Ci, co jak pan, zaangażowali się w ruch opozycyjny? Jaki to procent Polaków? Miłosz nawet tego nie wiedział, a bardzo był ciekaw opinii na temat swojej twórczości. Kiedy odwiedzali go przyjaciele lub pisarze z Polski, zawsze padało sakramentalne pytanie: czy ktoś mnie tam czyta? Czy mnie nie zapomnieli?
W PRL granice nie były zamknięte, jak się zwykło powszechnie sądzić. Ludzie wyjeżdżali na stypendia, na spotkania związane z ruchem soborowym i ekumenicznym itp. Herbert, Hartwig, Międzyrzecki, Turowicz, Skwarnicki, Błoński, żeby wymienić tylko kilku. Miłosz ich wszystkich spotykał w Ameryce, gdzie wówczas mieszkał i w Europie dokąd z Ameryki przylatywał np. na wakacje.
Czy w osobowości Miłosza było coś szczególnego, co mogłoby być kluczem do jego twórczości?
– Miłosz był człowiekiem skrajnych emocji. „Miłosz w Krakowieˮ opisuje osiem ostatnich lat jego życia, ale poprzez te lata, także całe jego życie. Wrócę jeszcze do tego fragmentu książki, który się panu spodobał, i Miłoszowi też, co można przeczytać w mojej książce. Miłosz uznawał moje widzenie jego osoby za nie pozbawione racji. Chodzi o ów „biegu do przodu”, jak Forrest Gump. Otóż ja bym wyróżniła bardzo silny wewnętrzny imperatyw miłoszowski, wewnętrzny system, który każe robić więcej, lepiej, głębiej, wyżej. W takim jednak sensie, jak to Miłosz wyraził w wierszu pt. „O Aniołachˮ. Ten wiersz zaczyna się nieco metafizycznie, a kończy tak: „zaraz dzień / jeszcze jeden / zrób co możesz”. Są dwie sfery u Miłosza. Biologiczna, co widać w jego życiu, decyzjach, w relacjach męsko-damskich, w przyjaźniach, jak bardzo wydawał się sprzecznym, niechętnym do zrozumienia czegoś i kogoś innego. Druga – to jest jego drabina duchowa, dokładnie tak jak u romantyków. Historia Miłosza i Instytutu Literackiego to także historia zawikłana. Przecież „Kultura” to nie było jego środowisko, to nie byli ludzie, z którymi zamierzał znaleźć się w tym bardzo trudnym momencie życia – wyjazd z kraju na zawsze być może, rozdzielenie z żoną i synami (pozostali w Ameryce, Miłosza zwierzchnicy wezwali do Warszawy). Jak jest to skomplikowane widać w jego listach. Miłosz, miał pewien talent w doprowadzaniu do wściekłości ludzi. Bywał czasem arogancki i nie do zniesienia. Ale i „Kulturaˮ to było piekło ludzkie w sensie zbyt wielu silnych osobowości i ambicji na skrajnie małej przestrzeni.
Potrafiła pani zmieścić całego Miłosza w tej książce, ukazując wszystkie strony jego postaci.
– Moja książka „Miłosz w Krakowie” ma 770 stron, mogłaby być grubsza ale uznałam, że tyle wystarczy i nie trzeba mówić więcej, żeby powiedzieć wszystko. Tam jest cały Miłosz, tzn. pełen sprzeczności, kontrowersyjny, targany wątpliwościami, niepewny co do wartości swojego dzieła, a jednocześnie skrajnie pewny swojej drogi, swoich sądów, człowiek w jakimś sensie spełniony. To dwie sfery (biologiczna i duchowa), które w ciągu dnia szukają ze sobą porozumienia. Czy ma jakąś wartość to, czemu poświęcił życie i czy komukolwiek to się przyda? Nie pisał wierszy, by dostać nagrodę. Pisał wiersze, bo nic innego nie umiał. Jego wiersze są tylko narzędziami. Tego się właśnie powszechnie nie rozumie. Jest tak dużo zła, więc czymże człowiek może przysporzyć trochę dobra? Był prawnikiem, ale nie interesowało go prawo, było mu potrzebne, żaby dyscyplinować formę. Poznał języki starożytne, ponieważ chciał tłumaczyć Biblię, co zrobił. Nie było dla Miłosza, mogłoby się wydawać, przeszkód ani barier. A jednak… Odsyłam w tym miejscu do książki.
Co powiedziałby Miłosz o dzisiejszych czasach? Niektórzy sądzą, że jego wiersze mogą nie pojawić się w podstawie nauczania. Co pani o tym myśli?
– Miłosz był bardzo czułą membraną i bardzo reagował na to, co się dzieje wokół. Sprawy polskie były mu szczególnie bliskie, gdziekolwiek był. Bardzo się cieszył, że kończy się ta straszliwa izolacja Polski i Europy środkowo-wschodniej, do czego się trochę przyczynił otrzymując Nobla. Cieszył się z Polaka papieża, z wielkiego męża stanu, jakim polski papież niewątpliwie był, cieszył się z Wałęsy, z prawdziwego trybuna ludowego. Ale od późnych lat 90. patrzył już zaniepokojony na to, co się dzieje w Polsce. W książce jest wiele na ten temat. Dobrze, że Miłosz na to już nie patrzy. Nic bardziej by go nie bolało, jak widok podzielonej wspólnoty. W jakimś sensie on to przewidział. Tuż przed śmiercią rzekł do mnie: Zobaczy pani, moja śmierć, to będzie początek, nie koniec „sprawy Miłoszaˮ. Ostatnio pisałam na ten temat w tekście „Wieszcz obrotowy, czyli czego nie robi homo sapiens pod wiatr?ˮ. O tym, jak wykorzystuje się wielkich pisarzy, nie czytając ich, w bieżących wydarzeniach społeczno-politycznych.
Największą wartością książki jest więc Miłosz, którego dotąd nie znaliśmy?
– Oczywiście. Jeśli kiedyś zastanawialiście się Państwo jaki jest Miłosz, kiedy nikt na niego nie patrzy, to ta książka próbuje jego personę nagą przybliżyć. Ale przede wszystkim chciałam uruchomić przestrzeń myślenia nieskrępowanego i nienaiwnego o człowieku skomplikowanym. Nie tylko o Miłoszu.
Jest książka Miłosza „Góry Parnasu. Science fiction”, którą przygotowałam do druku i opatrzyłam posłowiem „Prorok Nowego Świataˮ (można je też znaleźć na mojej stronie autorskiej). Jest to ciekawa próba literacka, którą Miłosz napisał pod koniec lat 60. i na początku 70., kreśląca opis, jak może wyglądać świat przyszłości. Widać tam ogromną pasję Miłosza, żeby zwrócić większą uwagę na przestrzeń „meta”, nie na konkretną formę religii, tylko po prostu na naszą duchowość, i co się stanie kiedy ją wyrugujemy z naszego życia. „Nie ma już baśni, (…) nie ma już świata duchaˮ – przeczytałam kiedyś u Thomasa Bernhardta (w książce „Moje nagrodyˮ). Ta sama intuicja widoczna jest u Miłosza, tylko sposób reakcji jest inny.
Sporo swojego życia poświęciła pani osobie Miłosza. Taki bagaż bywa obciążający. Jaki jest rachunek zysków i strat?
– Poświęciłam Miłoszowi 20 lat życia i nie żałuję tego czasu. Moja praca po śmierci Miłosza była właściwie pracą con amore, bo żaden rozsądny człowiek w tych warunkach nie zostałby w miejscu, w którym ja zostałam. Zaryzykowałam wszystko. Zrobiłam tak, zdaje się, jak robił Miłosz w swoim życiu. Być może nie można robić ważnych spraw inaczej, jak tylko ryzykując wszystko. Być może ta cecha była nam wspólna: jeśli w miejscu, w którym teraz jesteś, w twoim otoczeniu jest coś do zrobienia, i uważasz, że możesz to zrobić, a nie zrobienie naruszy twoją sferę sensu – zrób to. Bez względu na okoliczności i niedogodności. Zawrzyj kompromis ze sobą i zrób to. Wiele rzeczy się nie udało, gdy myślę o swoim osobistym komforcie, ale jeśli chodzi o dzieło Miłosza, o jego dom i spuściznę to myślę, że udało się wszystko. Kiedy człowiek w jakimś punkcie życia doświadczy czegoś nawet druzgocącego, a przy tym otrzyma w darze całą wiedzę o drugim człowieku, to wydaje się, że życie jest jakieś inne. A przecież nie jest inne. To właśnie zależy od nas. Zastanawiam się czasem, jak to jest, że mając do dyspozycji choćby jeden dzień, Miłosz potrafiłby zrobić dzieło, a my ten czas marnujemy. I dochodzę do wniosku, że geniusz jest w gruncie rzeczy kwestią koncentracji.
Fot. Agnieszki Kosińskiej: Zbigniew Załuski